Mentalność naśladowców
29 czerwca 2005
Kilkanaście lat temu Laurie Fincham, który pracował wówczas jako konstruktor w firmie KEF, w jednym z wywiadów przyrównał elektroakustykę do rolnictwa. Ta metafora miała ilustrować fakt, że w owych latach najambitniejsi i najzdolniejsi ludzie pracowali w innych branżach, a akustyka stała się mało innowacyjna i skostniała.
Z jednej strony opinia Fincham'a jest dla mnie mało istotna. Akustyka była dla mnie wystarczająco ciekawa kilkanaście lat temu i nadal ciekawa pozostała, niezależnie od tempa rozwoju tej dziedziny. Z drugiej strony, gdybym miał teraz ocenić środowisko ludzi zajmujących się audio, to pogląd wyrażony przez Fincham'a wydaje mi się bardzo trafny. Audio rzeczywiście zrobiło się na swój sposób zacofane.
Inercja środowiska związanego z hi-fi może razić i irytować. Rozpanoszyła się mentalność naśladowców. Uderzająca jest powszechność tego zjawiska. Fincham odnosił się wyłącznie spraw technicznych. Osobiście kłopot widzę w tym, że skostniałe jest też myślenie o reklamie, o dystrybucji, o klientach, praktycznie o każdym aspekcie związanym z produkcją i sprzedażą sprzętu elektroakustycznego. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo surowa ocena. Czy aby nie przesadziłem? Żeby nie być gołosłownym wypada podać jakieś przykłady.
Mamy już rok 2005, a nadal mało kto potrafi posługiwać się takim narzędziem jak e-mail. Pominę anormalne zwyczaje wynikające zapewne z braku kindersztuby. Skupmy się na kwestiach bardziej technicznych. Każda trochę większa firma powinna mieć zestaw list mailingowych - z tego obowiązku można by co najwyżej zwolnić najmniejsze mikrofirmy. Klienci, którzy nabyli nasze towary, osoby, które wyraziły zainteresowanie naszą ofertą (na przykład poprzez subskrypcję firmowego newslettera), profesjonalni kontrahenci czy wreszcie dziennikarze - wszyscy powinni być ujęci na właściwych i koniecznie osobnych listach kontaktów. Duże firmy powinny zastosować jeszcze bardziej szczegółowe podziały. Mając tak uporządkowane zestawienia korespondentów można stworzyć wygodny i skuteczny system dystrybucji informacji. Niestety organizacja list mailingowych wciąż jest poza zasięgiem intelektualnym osób kierujących firmami audio.
Szereg nowych możliwości dała ogłoszeniodawcom reklama w Internecie. Weźmy choćby pod uwagę fakt, że reklamodawca może nie tylko precyzyjnie wybrać moment uruchomienia reklamy, ale może w trakcie emisji zmieniać jej treść na podstawie bieżącej analizy reakcji klientów. Co najmniej od czterech lat witryna www.hifi.pl ma zasięg pozwalający na prowadzenie poważnych kampanii reklamowych (na początku 2001 roku miesięczna liczba odwiedzin przekroczyła 10 tysięcy). W ciągu tych kilku lat nie znalazł się jeszcze ani jeden reklamodawca, który by wykorzystał wspomnianą możliwość elastycznej modyfikacji treści reklamy.
Są też i sprawy większego kalibru. Na rynku audio wysokiej jakości wciąż niepodzielnie króluje płyta CD. Mam nawet wrażenie, że zainteresowanie SACD i DVD-Audio nieco opadło. Audiofile utwierdzili się w przekonaniu, że póki co płyta kompaktowa będzie dominować jeszcze przez jakiś czas. No i jak mi się wydaje to przekonanie uspokoiło atmosferę. No ale patrząc w przyszłość trudno stawiać sprawę w ten sposób, że do wyboru jest tylko SACD i DVD-A. Wielokrotnie pisałem o możliwościach jakie daje zapis muzyki w plikach komputerowych. Ta technika potencjalnie mogła by sporo zmienić na rynku urządzeń audio wysokiej jakości. Jednak od lat nikt w branży nie interesuje się tym tematem. Tak jak kilka lat temu były dostępne rozwiązania potrzebne do gwałtownego wybuchu popularności MP3, tak też istnieją od dawna techniczne możliwości by nowe techniki wykorzystać do zapisu dźwięku wysokiej jakości. Od lat zastanawia mnie, że ludzie z firm takich jak Arcam, Audionet, Creek, Krell, Linn, Mark Levinson, Meridian, Myryad i innych podobnych jakoś nigdy nie wpadli na pomysł by ten potencjał techniczny zagospodarować, by porozumieć się między sobą, by wspólnie wybrać i wesprzeć w swoim sprzęcie format plików dla klientów o wysokich wymaganiach jakościowych. Audiofilskie firmy same powinny zadbać o rozwój swojego sektora na rynku plików muzycznych. Oczywiście należy przyglądać się poczynaniom większych firm, ale to nie znaczy, że zawsze trzeba je niewolniczo naśladować, tak jak to się stało w przypadku kina domowego.
Często zadziwia mnie też podejście do organizacji dystrybucji. W przypadku większości mniejszych producentów nie widzę żadnego uzasadnienia dla dwustopniowej dystrybucji, gdzie pomiędzy wytwórcą a detalistą występuje hurtownik. Dziwi mnie też, że w dobie Internetu, przy łatwości obrotu gospodarczego, która istnieje obecnie w Unii Europejskiej producenci sami nie zajmują się w sposób bardziej scentralizowany reklamą, kontaktami z prasą czy z dealerami. Handlowa marża powinna mieć uzasadnienie w postaci konkretnego wkładu pracy. No i w wielu przypadkach jakoś tego uzasadnienia nie dostrzegam. Weźmy prosty przykład. Czy niemieckiemu lub brytyjskiemu producentowi rzeczywiście potrzebny jest dystrybutor we Francji po to żeby obsłużyć kilka sklepów i od czasu do czasu wyemitować jakąś reklamę? Dodanie dodatkowej marży za tak skromny wkład pracy wygląda mi na zwykłe marnotrawstwo.
Wróćmy jeszcze do zagadnień technicznych. Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że dobór komponentów wykorzystywanych do produkcji sprzętu audio przynajmniej po części odbywa się na zasadzie mody. A więc znowu nieszczęsna tendencja do naśladowania trendów, znowu manifestacja braku inwencji.
Niektórzy swoją zachowawczą postawę przedstawiają jako nobliwy, niekomercyjny konserwatyzm, który stoi w opozycji do nowoczesnej, agresywnej komercji. To fałszywa wymówka. Rzecz nie w tym by przeciwstawiać tradycyjne stereo kinu domowemu, specjalistycznych dealerów przeciwstawiać marketom i tak dalej. Nawet jeśli ktoś zajmuje się najbardziej tradycyjnymi produktami, na przykład gramofonami czy lampowymi wzmacniaczami, to wciąż na miejscu jest pytanie czy konstrukcja, dystrybucja i reklama tych produktów jest robiona z polotem czy bez.
Po lekturze tego felietonu macie Państwo prawo poczuć się zawiedzeni. Opisałem sprawy dość proste i znane. Dało by się znaleźć więcej przykładów, pewnie ciekawszych niż te, które przedstawiłem. Ale liczę na to, że właśnie trywialność opisanych zjawisk powinna być najbardziej wymowna. Wyraźnie widać, że do przełamania panującego marazmu nie potrzeba szczególnych talentów, nadzwyczajnej wiedzy czy tytanicznej pracy. Niezbędna jest tylko większa aktywność intelektualna i zdolność do przezwyciężania rutyny. Rutyna i naśladownictwo są bowiem normą w większości działań związanych z produkcją i sprzedażą sprzętu hi-fi. Drobnym pocieszeniem jest praca sporej grupy projektantów, którzy stale próbują wymyślać jakieś nowinki konstrukcyjne. Jest to jednak działalność stanowczo zbyt skromna by zmienić całościowy obraz sytuacji. (GS)