Luxman D-375
recenzja pierwotnie opublikowana w Magazynie Hi-Fi 1/99
Wymiary:
438,106,345 mm
Wyjścia: standardowe, optyczne
Cena (2/1999): 2.990 zł
Zestaw testowy 1: LFD LS0/PA2M, JM Lab Point Source 5.1
Zestaw testowy 2: LFD LS0/PA2M, zestawy samodzielnie skonstruowane z głośników Scan-Speak Revelator i 18W8545, Zoller Design Metropolis Imagination
Testowano w grupie wraz z: Cairn Swan, Luxman D-375, Micromega Stage 4, Yamaha CDX-890
Z zewnątrz Luxman D-375 przypomina prezentowany przez nas wcześniej model D-357. Szuflada, klawisze do obsługi podstawowych funkcji, wyświetlacz - wszystko w tym samym układzie. Przyglądając się uważniej dostrzeżemy jednak szereg różnic, jest między innymi kilka dodatkowych klawiszy do realizacji mniej istotnych funkcji.
Podobnie jak Rotel, Luxman też nie czyni szczególnych starań o częste zmiany wzornictwa czy też o wprowadzanie modnych ozdobników. Wręcz przeciwnie - stara się o zachowanie swojego własnego stylu. Tradycyjnie dla tego producenta, D-375 jest osiągalny w szampańskim kolorze - takie właśnie egzemplarz otrzymaliśmy do testów. Nawiasem mówiąc w produkcji komponentów hi-fi mody są coraz mniej zauważalne. Inwencja plastyczna jest bardziej widoczna w innych sektorach rynku - z jednej strony w sprzęcie bardzo drogim, a z drugiej w przeróżnych wieżach, zestawach i wszelkich nietypowych komponentach adresowanych do zdecydowanie nie audiofilskiej klienteli.
D-375 ma dwa wyjścia analogowe (jedno regulowane, drugie o stałym poziomie, oba ze złoconymi gniazdami), wyjście słuchawkowe, wyjście cyfrowe (optyczne) i gniazdo do przesyłania sygnałów sterujących pomiędzy poszczególnymi elementami zestawu (BUS LINE). Poziom na wyjściu słuchawkowym i regulowanym wyjściu analogowym jest regulowany synchronicznie. Do regulacji poziomu wyjściowego wykorzystano zmotoryzowany potencjometr.
Zaglądając do środka szybko można stwierdzić, że Luxman w znacznej mierze oparł się na komponentach firmy Sony - kilka układów scalonych na płytce głównej, a także transport pochodzi właśnie z tego źródła. Sygnał przechodzi przez jednobitowy przetwornik CA i filtr cyfrowy z ośmiokrotnym nadpróbkowaniem. Zastosowano tu też rozwiązanie określane w prospektach Luxmana jako STAR Circuit. Zamiast pojedynczej ścieżki zasilania biegnącej do różnych układów odtwarzacza, każdy blok jest połączony z zasilaczem bezpośrednio, co pozwala na dokładniejsze ustalenie wartości napięć. Na głównej płytce stosowany jest zarówno montaż tradycyjny jak i powierzchniowy.
Zamocowanie transportu określone zostało w prospekcie firmowym jako LPIM (Launch Pad Isolation Mechanism). W praktyce polega to na tym, że transport nie jest mocowany bezpośrednio do chassis, ale spoczywa na trzech bloczkach z tworzywa i dopiero one są przymocowane do obudowy.
Opinia 1
Całkiem niedawno mieliśmy okazję oceniać nieco tańszy odtwarzacz z firmy Luxman (D-357). Oprócz pewnych analogii w numerze modelu można doszukać się również podobieństw dźwiękowych (ogólny charakter). Trzeba jednak przyznać, że postęp jest wyraźny, droższy model ma znacznie bardziej dopracowane brzmienie i przyznam bez ogródek - jest moim faworytem w tym teście, mimo że konkurencja ma również sporo do zaoferowania.
To co wyróżnia Luxmana, to nieprzeciętna czystość i klarowność barw oraz ujmujący charakter stereofonii i klimatu nagrań. Jak już wspomniałem, D-375 jest bardzo dopracowanym odtwarzaczem i to nie tylko ze względu na ogólną poprawność. Wprowadza do nagrań stosunkowo niewiele własnego charakteru, dzięki temu potrafi satysfakcjonująco odtworzyć zarówno składy akustyczne jak również ostrzejsze, elektryczne. Nie odfiltrowuje przy tym nagrań z nieodzownej porcji powietrza i mikroklimatu, jak było w D-357. Scena jest przez to bardziej obecna, nie tak sterylna. Kreowany obraz przestrzenny jest bardzo przejrzysty i czytelny, źródła są dobrze odseparowane, w pewnym stopniu zaznaczone zostały nawet kontury instrumentów i pomieszczeń. Obecność głębi i wypełnienie dźwiękiem tylnych planów to co najmniej dobry poziom. Duża przewaga nad konkurencją dała się zauważyć przy odtwarzaniu blach perkusyjnych. Jedynie tu miały one właściwą swobodę i przejrzystość, ich ustawienie w przestrzeni było czytelne i wyraźnie zróżnicowane. Posiadały naturalną otoczkę powietrza, rewerberacji. Ich barwy były wystarczająco różnorodne i nasycone, miały dużo blasku i ostrości. Przy najwyżej nagranych dźwiękach kopułki PS 5.1 generowały jednak dodatkowy składnik brzmienia odpowiedzialny za pewien niepokój w przekazie, nie tyle było to jaskrawe kłucie w uszy, ile właśnie takie podskórne uczucie obecności "czegoś". Prawdopodobnie z innym wzmacniaczem (bardziej gładkim u góry) efekt ten będzie mniej jaskrawy.
Luxman nie jest odtwarzaczem, który prezentuje barwy bardzo obficie i ciepło. Wokale mają w sobie więcej składowych wysokotonowych, dużo sybilantów, mikroszczegółów, mimo wszystko dźwięk nie jest skąpy ani suchy. Z dużą łatwością przychodziło wydzielenie poszczególnych głosów w chórkach, zmian wysokości ich dźwięku. Dźwiękom przydało by się jednak więcej składowych niskotonowych, instrumentom więcej otoczki powietrza. Przekaz zachował na szczęście pewną delikatność i klarowność, był to najbardziej przekonywujący i naturalny dźwięk w całej serii.
Bas, choć praktycznie nie miał słabych stron, mógł być jeszcze lepszy. Proporcje pomiędzy obfitością a szybkością niskich składowych były bardzo dobre. Kontrabas był wystarczająco melodyjny i obecny, nie powstawały żadne przeciągania czy inne podobne zniekształcenia. Gitara basowa Millera była równa i miała stosowną masę. Akcenty dynamiczne, szybkość, zwartość nie dawały powodów do narzekania. Bardziej wnikliwi słuchacze mogą zarzucić jedynie nieznaczne poluzowanie najniższych składowych, nie jest to jednak duże odstępstwo i nie stanowi o mniejszej przyjemności odbioru tego zakresu.
Duże skoki dynamiki wypadały potężnie i przekonywująco, bez żadnych nieprzyjemnych efektów. Elektryczne, dynamiczne nagrania miały sporo czadu i jazgotu, szybki, zwarty i kontrolowany bas, a przy tym śledzenie poczynań wokalisty czy instrumentalistów nie stanowiło problemu. Bardzo dobrze, najlepiej w teście, wypadło akustyczne nagranie "You Got Me" (R.Pidgeon), miało w sobie konieczny składnik ostrości i dynamiki, było najbardziej motoryczne i wciągające. Bardzo podobało mi się również oddanie nieco chłodnego i ekspresyjnego charakteru tria jazzowego Erskina ("Evans Above").
Wyjątkowa melodyjność i obecność prezentowanego dźwięku w połączeniu z dobrą dynamiką, żywością i brakiem większych ograniczeń w szybkości oraz zdolnością do kreowania przejrzystej przestrzeni czyni z tego odtwarzacza prawdziwego omnibusa, który może być bardzo konkurencyjne nie tylko w swoim przedziale cenowym. (JD)
Opinia 2
Pozytwnie oceniliśmy jakość basu. Był on solidny, szybki, głęboki i na tyle plastyczny, że bez trudu przychodziło rozróżnianie poszczególnych dźwięków, a także odmiennego charakteru poszczególnych instrumentów. Dolne oktawy nie dominowały, a tylko nadawały dźwiękowi odpowiedniej masy i pełni. Dla poczucia obfitości niskich rejestrów duże znaczenia miał dobry przekaz basowych uderzeń. Jednakowo korzystne były wrażenia zarówno przy instrumentach elektrycznych jak i akustycznych.
Różnorodność barw średnicy sprawiła także miłą niespodziankę, według Radka była wręcz zaskakująca jak na odtwarzacz w tej cenie. Wszystkie instrumenty zaczynając od rockowych gitar (Dire Straits, utw.7) poprzez saksofon (Quincy Jones, utw.9) a kończąc na męskich i damskich wokalach miały dobrą prezencję, były bardzo obecne a jednocześnie nie drażniły. Wokół wszystkich źródeł wyczuwalna była też otoczka powietrza. Co najwyżej w wyższych rejestrach wokali przy dynamicznym wibrato brzmienie wydawały mi się trochę zbyt jasne, za bardzo skupione na wyższych harmonicznych, ale jednak w dalszym ciągu nie natarczywe. Natomiast sybilanty zostały zaprezentowane normalnie.
Ocena wysokich tonów była w naszej parze nieco zróżnicowana. Można zarzucić Luxmanowi drobne rozjaśnienie, choć według mnie było ono na tyle małe, że bez trudu mogłem się do jego obecności zaadaptować. O ile barwy wydały mi się osobiście dość dobre, z zaznaczoną metalicznością, to Radek zarzucił, ze są zbyt one zbyt mało zróżnicowane, nazbyt jednolicie szkliste. Odebrałem to jednak nieco inaczej - wydawało mi się, że Luxman dodał te składniki, których zabrakło w urządzeniach konkurencyjnych.
Spodobała nam się żywa i dynamiczna prezentacja muzyki. Porównując D-375 ze znacznie droższymi urządzeniami można by co prawda mówić o pewnych ograniczeniach całościowej potęgi brzmienia czy absolutnej szybkości dźwięków transjentowych. Jednak i w tych dziedzinach D-375 nie ustępował konkurentom. Natomiast w wielu innych aspektach wyróżniał się w testowej grupie. Imponowała ogólna żywość, zauważalna również w spokojniejszych partiach, gdzie swoją właściwą ekspresję miał na przykład solowy wokal, podobnie jak i solowa gitara. W ogóle dźwięk wydawał się całkiem otwarty dynamicznie, pozbawiony zauważalnych limitów, dobrze oddane zostały przejścia od piano do zmasowanych forte. Także w muzyce elektrycznej nie brakowało dobrego rytmu i szybkości, a i trochę potęgi brzmienia można było od czasu do czasu odnaleźć.
Kolejna umiejętność Luxmana to różnicowanie klimatu akustycznego stosownie do potrzeb - raz jest to bardzo kameralna otoczka z małego klubu, a kiedy indziej swobodna akustyka dużej sali koncertowej. W obydwu przypadkach lokalizacja źródeł była precyzyjna a przestrzeń wypełniona dźwiękiem. Scena rozciągała się szeroko, ale przede wszystkim Luxman bez trudu budował ją zarówno w przód jak i w głąb. Obfite źródła nie były pozbawione konturów, za to całkiem namacalne, otoczone przestrzenią. Zauważalne też było uzyskania dobrej przejrzystości - wystąpił efekt zredukowania tej wyimaginowanej zasłonki tak często oddzielającej słuchacza od wokalistów i instrumentów.
Dobre wspomnienia pozostawiły także zdolności analityczne Luxmana. Dźwięk miał spore nasycenie, na scenie dużo się działo, ale na szczęście obyło się bez chaosu czy natarczywości.
D-375 zyskał nasze uznanie i uważamy go za konstrukcję wyjątkowo udaną, co do tego uzyskaliśmy pełną zgodność. Z pewnością zdolny jest on konkurować z wieloma droższymi odtwarzaczami, a na tle testowanej tym razem grupy pozytywnie się wyróżniał. Był zarazem efektowny i nie natarczywy. Intensywne, nasycone i dynamiczne brzmienie mogło się podobać. Aktualnie jest to mój prywatny faworyt w klasie do 3.000 zł. D-375 zasługuje moim zdaniem na spory sukces rynkowy. (GS)